Migalski ujawnia przed wyborami: jak posłowie wyciągają pieniądze z Parlamentu Europejskiego? [10 SPOSOBÓW]

W europarlamencie kwitnie system "legalnej korupcji": najbardziej cwani politycy na samych dojazdach mogli zarobić przez 5 lat nawet 1,5 mln zł. Tak swoich kolegów z PE "demaskuje" w nowej książce Marek Migalski. "Parlament ANTYeuropejski" to krytyka unijnej administracji i apel o ograniczenie rozdętego - wg europosła - systemu brukselskich przywilejów. No, ale przecież polityk nie troszczy się bezinteresownie. Wybory wszak za pasem, a Migalski od 5 lat korzysta z dobrodziejstw sprawowania euromandatu i zamierza ubiegać się o niego ponownie.

Różne są sposoby walki o reelekcję w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Europoseł Marek Migalski, startujący z list Polski Razem Jarosława Gowina, postanowił najwidoczniej zdobyć rozgłos wydając właśnie książkę "Parlament ANTYeuropejski". Pozycja obowiązkowa dla wszystkich krytyków machiny urzędniczej Unii Europejskiej, eurosceptyków i oczywiście przyszłych europosłów.

Dlaczego również dla tych ostatnich? Wszystko przez to, że książka Migalskiego to świetna ściąga dla tych eurodeputowanych, którzy chcieliby jeszcze dorobić do - i tak niemałej przecież - brukselskiej pensji. Przykład: "Gdyby (...) całą kadencję spędzić na jeżdżeniu autem "tam i nazad" (...), to można by w ciągu pięciu lat zarobić - na samych dojazdach! - około półtora miliona złotych". A wszystko to - jak twierdzi Migalski - "za cichą pochwałą władz Parlamentu Europejskiego".

Dlaczego tak twierdzi? Odkrył bowiem, że brukselscy biurokraci "wiedzą najlepiej, jak wszystko powinno działać", a eurodeputowani im w tym "trochę przeszkadzają". Jak pisze polityk, "szereg przywilejów i sposobów zarabiania" ma zatem odwracać uwagę posłów PE od "wtrącania się do procesów politycznych".

A oto i 10 najpopularniejszych trików, które według Migalskiego europosłowie stosowali, by wyrwać z Parlamentu Europejskiego dodatkowe pieniądze.

1. Wyłudzanie eurodiet i podwojenie dochodu

Dochody posłów w Brukseli to nie tylko pensja (7,6 tys. euro). Są jeszcze diety za obecność w europarlamencie. Ponad 300 euro za dzień. Ale co, jeśli komuś nie chce się siedzieć na nudnych spotkaniach od rana do wieczora? Wystarczy złożyć podpis na liście obecności między godzinami 7 a 22. Migalski opisuje mechanizm: poseł w poniedziałek dociera do Brukseli przed 22, żeby zdążyć z podpisem, w kolejnych dniach zagląda do europarlamentu tylko po to, żeby złożyć autograf, a w piątek po podpisaniu listy z samego rana - może już urwać się z powrotem do Polski. Zysk? Ponad 1500 euro tygodniowo.

"Jeśli skrupulatnie się policzy, to za dwadzieścia kilka dni pracy można miesięcznie dostać właściwie drugą pensję (i to już bez opodatkowania). Skoro więc ktoś mówi o zarobkach europosłów, to winien raczej operować liczbą około 12 tysięcy euro miesięcznego czystego przychodu" - przekonuje Migalski.

2. Oszukiwanie przy wynajmie mieszkań

Diety poselskie powinny być przeznaczane przez europosłów na jedzenie i wynajem mieszkań bądź hoteli w Brukseli. Polacy według Migalskiego wiodą jednak prym w oszczędnościach w tej kwestii. Nie jest niestety tak, że oszczędzają, aby mniej pieniędzy podatników szło na ich wydatki. Zależy im na tym, aby więcej środków zostało w ich portfelach. Dlatego wynajmują jedno mieszkanie w kilka osób, choć są - jak twierdzi polityk - i tacy, którzy wbrew przepisom obowiązujących w Parlamencie Europejskim, sypiają w swoich biurach.

"Biura w Brukseli składają się z dwóch pokojów - jeden jest przeznaczony dla asystentów i stażystów, a drugi dla MEP-a (Members of European Parliament - przyp. red.). Ten drugi wyposażony jest w cały niezbędny sprzęt biurowy, ale także w łazienkę z prysznicem i kozetkę, na której spokojnie można się wyspać. To właściwie małe mieszkanie, więc rozumiem, że niektórych mogło kusić, by się tam od czasu do czasu przespać" - opisuje Migalski.

3. Przekręty na "kilometrówkach" i tzw. brejk

Jednym z najlepszych dodatkowych źródeł dochodów parlamentarzystów z Brukseli były wszelkiego rodzaju rozliczenia kosztów ich przejazdów. Za każdy przejechany prywatnym samochodem kilometr europosłom zwracano 49 eurocentów. Według Migalskiego nawet po odliczeniu faktycznych kosztów (benzyna) na jednym kursie można było zarobić nawet kilka tysięcy złotych. Jeśli zaś dojeżdżało się tak do Brukseli co tydzień, przez całą pięcioletnią kadencję - można by uzbierać od 700 do 800 tys. zł.

Choć to nie są jeszcze rekordowe kwoty, jakie można było odłożyć na boku. Europosłowie w tygodniu pracy mogą bowiem zrobić sobie tzw. brejk. Jadą do Belgii w poniedziałek, we wtorek wracają do Polski, w środę znowu wyruszają w podróż do Brukseli, a w czwartek albo piątek wracają do kraju. Za wszystkie te podróże tam i z powrotem płacił oczywiście PE (49 eurocentów za kilometr). Najbardziej zdeterminowani i wytrwali mogliby przez kadencję zarobić w ten sposób ok. 1,5 mln zł.

Ten strumień dodatkowych pieniędzy został jednak nieco przykręcony 2,5 roku temu, gdy przewodnictwo w PE po Jerzym Buzku objął socjalista Martin Schulz. Jego decyzją system "zastąpiono" ryczałtem uzależnionym od odległości kraju europosła od Brukseli. Nadal są to jednak bardzo atrakcyjne stawki.

4. Gimnastyka przy rozliczaniu faktur za benzynę

W jaki sposób europosłowie udowadniają, że w ogóle podróżowali własnym autem? Początkowo w PE wymagano jedynie rachunku z jakiejkolwiek stacji benzynowej (za zakup paliwa bądź posiłku) znajdującej się na trasie podróży. Według Migalskiego jego koledzy wyjeżdżali 100 km poza Brukselę, aby zdobyć paragon ze stacji benzynowej, a po powrocie deklarowali, że odbyli podróż na trasie Bruksela-Warszawa-Bruksela. W międzyczasie przepisy zostały zaostrzone i urzędnicy zaczęli wymagać przedstawienia rachunku ze stacji benzynowej z początku i końca trasy. Ale i z tym pomysłowi politycy uporali się.

- Sposobem na obejście tego wymogu było zatrudnienie asystenta, który w kraju pochodzenia MEP-a musiał wyjeżdżać jakieś trzysta kilometrów w kierunku Belgii i tam kupować paliwo lub posiłek na stacji benzynowej - pisze Migalski.

5. Podróżowanie jednym samochodem - rozliczanie kilku

Kolejny sposób to wyjazdy eurodeputowanych do Brukseli jednym samochodem. Co w tym złego? Nic, tyle że potem każdy z nich rozlicza podróż tak, jakby podróżował własnym autem. Wystarczy, że jeden z nich ma rachunek za benzynę z danej stacji, a inni kupili na niej tylko posiłki. Wszystkie te paragony są podstawą do oddzielnego rozliczania przejazdu.

6. Noclegi w hotelach, których nie było

150 euro na hotel dostawali europosłowie do połowy kadencji - jeśli ich podróż do Brukseli miała ponad tysiąc kilometrów. Proceder polegał na tym, że wybierali najtańszy zajazd lub motel przy trasie, w którym nocleg często kosztował w granicach 30 zł. Płacili, brali fakturę, ale tak naprawdę nie nocowali w nim. Przedstawiali potem skromny rachunek, a różnicę zatrzymywali dla siebie.

Niedawno jednak przepisy zmieniono i dopłaty do hoteli przysługują już tylko zaawansowanym wiekowo i schorowanym eurodeputowanym. "Ze zmiany przepisów niezadowoleni byli nie tylko eurodeputowani, ale także - a może nawet przede wszystkim - hotelarze. Wszak stracili idealnych klientów - płacących i nawet niewchodzących do pokoju" - ironizuje Migalski.

7. Walka o "hona"

Według Migalskiego udział w programie Miles & More to jedna z tych rzeczy, która najczęściej zajmuje uwagę europosłów. Wszystko dlatego, że latający za pieniądze europarlamentu, dzięki programowi lojalnościowemu, mogą zdobyć przywileje nieosiągalne dla zwykłych pasażerów. Jeśli uzbiera się wystarczającą liczbę punktów, można liczyć nawet na to, że specjalna limuzyna będzie ich wozić aż pod samo wejście do samolotu. Do tego dochodzi salonik VIP na lotnisku z alkoholem i wykwintną kuchnią. Kiedyś, gdy PE dawał posłom określoną kwotę na przeloty - posłowie albo latali tanimi liniami, albo decydowali się na podróże samochodem tak, by zaoszczędzić jak najwięcej. Teraz, gdy ryczałty zostały zlikwidowane, zdarza się, że poseł wybiera mniej dogodne połączenie tylko po to, by lecieć linią lotniczą, która uczestniczy w programie Miles & More.

"Pytanie najważniejsze - czy masz już hona? Co to jest hon? Najwyższa klasa w systemie Miles & More, czyli coś, co upoważnia do korzystania z salonu VIP i wszystkich udogodnień wynikających z podróżowania już nie tylko klasą biznes, ale first klasą" - wyjaśnia Migalski.

8. Pieniądze nie tylko za zagraniczne podróże

24 tys. kilometrów rocznie - to limit podróży po własnym kraju, za który posłowie również dostają zwrot 49 eurocentów za kilometr. "Trzeba się namęczyć, by wykorzystać go w całości" - przekonuje Migalski.

9. Wizyta na Wiejskiej, a pieniądze z Brukseli

Czasem 300 euro deputowany do Parlamentu Europejskiego może zdobyć, nawet nie wybierając się do Brukseli. Wystarczy, że odwiedzi polski Sejm, gdy obraduje w nim komisja ds. Unii Europejskiej i złoży swój podpis na liście obecności.

10. Potężne środki na asystentów

Aż 20 tys. euro miesięcznie każdy z europosłów dostaje na zatrudnienie asystentów. Do tego dochodzi ponad 4,5 tys. euro na biura. Według Migalskiego stałą praktyką jest zatrudnianie w ich miejsce pracowników własnej partii. Dzięki temu rozwiązaniu lojalny polityk utrzymuje administrację własnej organizacji, gdyż taki "asystent" tak naprawdę nie pracuje dla niego, ale właśnie dla partii, która wysłała go do Brukseli.

Migalski zwraca uwagę, że miesięcznie poseł ma do rozdysponowania w ten sposób blisko 100 tysięcy złotych. "To ogromna suma i - jeśli się ją dobrze zagospodaruje - można być szefem małego think tanku lub fabryczki. Ja na przykład mam dziesięciu asystentów. Choć są i tacy polscy europosłowie, którzy mają ich dwa razy więcej (czasami aż tylu, że nie znają dokładnej liczby)" - przyznaje w swojej książce.

Polski kwestor: "Radzimy sobie z nadużyciami"

O opisywane przez Migalskiego nadużycia zapytaliśmy europosła Bogusława Liberadzkiego, który jest również kwestorem w PE. Zajmuje się wszelkimi kwestiami finansowymi i administracyjnymi dotyczącymi posłów. - Książki Migalskiego nie czytałem i nie zamierzam czytać. On nie wpisał się merytorycznie w prace europarlamentu, ale lubi plotkować - komentuje Liberadzki. - Oczywiście były przypadki nadużyć, ale walczymy z nimi. Kontrolujemy posłów i przestrzegamy ich przed niewłaściwym zachowaniem. Były też takie przypadki, gdy po prostu żądaliśmy zwrotu niesłusznie pobranych pieniędzy - zapewnia polski kwestor.

Europoseł Migalski mandat do tak krytykowanego przez siebie Parlamentu Europejskiego zdobył w wyborach w 2009 r., startując z list Prawa i Sprawiedliwości. Potem zaangażował się w tworzenie partii Polska Jest Najważniejsza, a obecnie o reelekcję ubiega się już z list Polski Razem Jarosława Gowina. Dzięki europarlamentowi, na którym w swojej książce nie zostawia suchej nitki, tylko w latach 2009-2012 odłożył ponad 1,3 mln zł (dane wg najnowszych dostępnych oświadczeń majątkowych).

Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS

Więcej o:
Copyright © Agora SA