"Przypięto nam łatkę fałszerzy. Pierwszy raz główna partia opozycyjna oskarża tysiące Polaków o udział w zorganizowanej akcji przeciw demokracji" [LIST]

Od dwóch tygodni z coraz większym niesmakiem obserwuję spektakl, który odgrywa jedna z głównych partii politycznych w Polsce. Spektakl jest pod bardzo chwytliwym tytułem: "Wybory sfałszowane - dramat w trzech aktach" - pisze do nas członkini jednej z warszawskich komisji wyborczych.

Jako że jestem nie tylko bierną widownią, zmuszoną do oglądania głównych aktorów, ale wręcz jedną z osób z anonimowego chóru, pozwalam sobie zabrać głos solowy. Sztuka teatralna, do której oglądania zmusza nas PiS, jest odgrywana sama w sobie fałszywymi głosami - i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Od wielu lat biorę udział w wyborach - jako członek komisji wyborczej. Jest to perspektywa, której nie zna większość Polaków, a którą powinni poznać wszyscy, którzy dzisiaj chętnie wydają wyroki i oskarżają o celowe fałszowanie głosów. O pracach zwykłej komisji wyborczej nie wiedzą również bardzo często parlamentarzyści, wypowiadający bzdury o rysowanych na palcach krzyżykach, specjalnie dokładanych głosach itd. ...

Brałam udział w pracach komisji wyborczych do wyborów samorządowych, parlamentarnych, europarlamentarnych, prezydenckich... - aż trudno zliczyć. Pierwszy raz członków komisji, którzy są zwykłymi obywatelami, ktoś bezczelnie próbuje wmanewrować z mównicy sejmowej, oskarżając nas o kłamstwo, fałszerstwo, celowe zmienianie wyników wyborów. Pierwszy raz dochodzi do takich scen, w których główna partia opozycyjna oskarża tysiące Polaków o branie udziału w zorganizowanej akcji przeciwko demokracji w Polsce. Nie zgadzam się na coś takiego. Na szczęście większość obywateli, zgodnie z badaniami opinii publicznej, również nie do końca wierzy w te oskarżenia. Ale pewien niepokój został już zasiany - można to było odczuć podczas drugiej tury wyborów 30 listopada.

Akt I - pierwsze głosowanie

Jak wygląda praca komisji wyborczej w dużym mieście i dlaczego właściwie niemożliwe jest fałszowanie głosów? Wystarczy powiedzieć, jak wyglądały prace podczas zliczania kart do głosowania po pierwszej turze wyborów sprzed dwóch tygodni. Każdy ruch komisji ograniczony jest prawnie - regulaminem-uchwałą Państwowej Komisji Wyborczej. Wszystkie wątpliwości przewodniczącego obwodowej komisji wyborczej ma za zadanie rozwiać pracownik gminy - dostępny telefoniczne.

Lokale wyborcze otwarte są od godziny 7 rano do 21 wieczorem. Wybory cieszyły się wysoką frekwencją, lokale wyborcze bardzo rzadko były choć przez moment puste. Komisja wyborcza przychodzi do pracy o godzinie 6 i - zgodnie z podejściem "fałszującym" - w tę godzinę ma dużo czasu, żeby już zacząć mącić i wybory fałszować. Godzina ta, wbrew pozorom, nie jest wypełniona bezczynnym siedzeniem za stołem i wypełnianiem sfałszowanych głosów. W tę godzinę 3, czasem 4 osoby, muszą przeliczyć wszystkie otrzymane karty do głosowania (okręgi mają czasem nawet ponad półtora tysiąca wyborców) i ostemplować je. Liczenie wykonuje się minimum raz, stemplowanie trzeba sprawdzać - wydana wyborcy karta do głosowania bez stempla jest głosem nieważnym.

Przypomnijmy - podczas wyborów samorządowych wyborca otrzymywał od komisji aż 4 karty do głosowania, w tym przynajmniej jedną w postaci słynnej już książeczki. Komisja przelicza wszystkie karty do głosowania (1500 razy 4) ręcznie, sprawdza każdą książeczkę (nie wszystkie mają wydrukowane wszystkie strony - i jest to błąd drukarni, a nie celowe fałszerstwo), stempluje każdą kartę ręcznie.

O godzinie 7 otwierany jest lokal wyborczy i od tego momentu właściwie nie ma wolnego czasu. Jeśli nie ma żadnych incydentów, niezamierzonych błędów (karty do głosowania na prezydentów miast "sklejały" się - i nie było to fałszerstwo, a specyficznie cięty papier), głosowanie kończy się o godzinie 21.

Już w trakcie pierwszej tury wyborów czujni wyborcy (słusznie!) pytali, dlaczego karty wyglądają tak, a nie inaczej (miały specjalnie odcięte rogi albo wycięte oznaczenia, które miały być ułatwieniem dla osób niedowidzących), dlaczego urny są plombowane tak, a nie inaczej (nie ma jednej wytycznej dla komisji, jak ma wyglądać plomba na urnie wyborczej), jak głosować... Pytań było mnóstwo. Czasami zdarzały się sytuacje, w których ludzie najpierw stawiali wszędzie krzyżyki, a dopiero potem orientowali się, że... mają przecież jeden głos. Popełniali błędy ("Ojej, chciałam zagłosować na tego drugiego!"), czytali instrukcję zbyt późno ("A myślałem, że trzeba zagłosować na jedną osobę z każdej partii!"), nie wiedzieli, na kogo głosować ("Nikogo nie znam - co mam zrobić?"). I takie głosy były uznawane za nieważne - nie było to fałszerstwo, to były często pomyłki.

"Głosy nieważne są czasem celowe"

Niestety, z głosami nieważnymi jest też tak, że czasami są celowe. Wydaje się, że takiego podejścia PiS nie chce zauważyć - dla nich większość głosów nieważnych to głosy sfałszowane. Tymczasem głos nieważny też jest pewną demonstracją - demonstracją niechęci wobec wszystkich kandydatów. Nie mam kogo wybrać, ale przyszedłem na wybory - nie będę oddawać głosu losowo na kogokolwiek, ale oddam głos nieważny. Będzie się liczył do frekwencji, będzie się liczył do ogólnej liczby oddanych głosów, ale nikomu nie da możliwości mówienia w moim imieniu! Bywały głosy nieważne, które miały skreślenia przy każdym kandydacie i dopisek: "WSZYSCY jesteście kłamcami", "Nie wybieram żadnego z was", "Nie znam was, nie wiem, co sobą reprezentujecie". Bywały głosy nieważne, gdzie nie było żadnego skreślenia, ale były same dopiski: "Głosuję na Lorda Vadera", "Głosuję na siebie!", "Nikt z was nie zasłużył na mój głos". Rozumiem, że takie głosy też są głosami sfałszowanymi według prezesa PiS? A może to zwyczajnie prawda boli?

O 21 zamykany jest lokal wyborczy i następuje liczenie głosów. Ręcznie. Robi to cała komisja, bardzo często pod nadzorem męża zaufania. Liczone są wszystkie karty, które nie zostały wydane, liczone są podpisy w spisach wyborców (dzięki temu wiemy, ile kart powinno być w urnie). A następnie urna jest odpieczętowywana i otwierana, głosy wyjmowane. Następuje etap segregacji na kolory książeczek (w pierwszej turze trwał około godziny), przeglądania każdej książeczki co najmniej dwa razy pod kątem głosów nieważnych (karty puste, wypełnione więcej niż jednym skreśleniem). Karty z głosami ważnymi segreguje się partiami, a następnie głosami oddanymi na poszczególnych kandydatów. Dopiero po takiej segregacji można przystąpić do prawdziwego liczenia. Wbrew pozorom nie jest to szczególnie skomplikowane - ale pamiętajmy, że godzina jest już późna (około 12-1 w nocy) i łatwo się pomylić. Wszystkie głosy powinny być zliczone do godziny 2-3 w nocy. Nie ma tu czasu na fałszerstwa. Potrzebna byłaby zmowa całej komisji, ponieważ żaden z członków nie opuszcza sali, w której liczone są głosy. Przypominam, że formalnie każda osoba w komisji zasiada w niej z ramienia innej partii - proszę sobie wyobrazić te porozumienia ponad podziałami, żeby głosowanie sfałszować! A do tego konieczne byłoby jeszcze przyzwolenie męża zaufania. W sumie 8-9 osób musiałoby się umówić co do tego niecnego procederu. Brzmi jak szaleństwo?

Pisanie protokołów to praca, która wymaga największego skupienia. Wszystkie sumy muszą się zgadzać - a wystarczy, że gdziekolwiek w liczeniu ręcznym powstał błąd i wszystko trzeba przeliczać od początku. Wystarczy, że któryś wyborca nie wrzucił swojej karty do urny - i nagle powstaje głos ujemny. Wystarczy, że wyborca wyszedł ze swoimi kartami do głosowania i przeszedł do sali obok, do lokalu innej komisji wyborczej i wrzucił swój głos do ich urny - wtedy jedna komisja ma jeden głos za mało, a druga o jeden za dużo. Jaka to różnica? - spyta wyborca. Niestety, ogromna. Głos z pieczęcią innej komisji, wrzucony do urny, jest głosem nieważnym.

W pierwszej turze wyborów samorządowych udało nam się zakończyć te prace do 3 w nocy. Długo, ale tak wygląda praca przy tych wyborach - i nikt na to nie narzeka, bo każdy wie, na co się pisze. Do godziny 4 rano protokoły powinny być już w systemie, głosy odwiezione do gminy, a członkowie komisji w swoich domach. Wtedy jednak padł system... I nie była to wina członków komisji, których teraz tak chętnie oskarża się o fałszerstwa. My swoją pracę wykonaliśmy w 100 proc. Zawiodło coś innego - system i ludzie, którzy go tworzyli. Jednak tego widzowie telewizji nie usłyszą. Do nich dotrze przekaz: "Fałszują wybory! I dzieje się to już w zwykłych komisjach!". Proszę sobie wyobrazić nastawienie wyborców do nas podczas drugiej tury...

Akt II - "Fałszerstwo!"

Tydzień doliczania głosów na szczeblach wyższych niż obwodowe komisje, tydzień czekania na drugą turę wyborów - to był czas, żeby wypowiadać wszystkie możliwe oskarżenia o fałszerstwa. I tak też się działo. Przez dwa tygodnie codziennie słyszeliśmy, że fałszowaliśmy głosy. Szczerze współczuliśmy komisjom wyższych szczebli, które zliczały nasze protokoły ręcznie.

Jednak chyba każdy członek obwodowej komisji, do której przychodzi wyborca oddać głos, miał poczucie dobrze i uczciwie wykonanej pracy. Tym bardziej bolały słowa o fałszowaniu głosów i oskarżenia podczas konferencji i na łamach prasy. Myślę, że wszyscy zastanawialiśmy się, jaki to będzie miało wpływ na drugą turę wyborów - czy zmniejszy się frekwencja, czy też wyborcy zmienią do nas nastawienie. Frekwencja nie była o wiele niższa, ale wyborcy wiedzieli już, kto jest odpowiedzialny za fałszerstwa...

Zobacz wideo

Akt III - "Konsekwencje podczas II tury"

Wczoraj słyszeliśmy różne komentarze. "Tylko nie fałszujcie!", "A, na pewno już wszystko jest dawno policzone...", "Mój głos nie ma żadnego znaczenia!", "Ja zagłosuję, ale wy i tak zrobicie z tym, co będziecie chcieli". My swoją pracę wykonaliśmy uczciwie, ale ludzie swoją frustrację na system przenieśli właśnie na nas. Komisja wyborcza, ta najniższego szczebla, nie ma czasu ani szans fałszować wyborów. Pod koniec pracy często nawet nie wiemy, kto tak naprawdę wygrał - głosy podliczyliśmy, ale po walkach z systemem nikogo już nie interesuje polityka. Ale to właśnie na nas spadło odium i to nam przypięto łatkę fałszerzy.

Łatwo jest powiedzieć, że członkowie komisji wykonali podczas wyborów krecią robotę - zwłaszcza gdy ma się wygodny dowód w postaci sondaży exit polls. To chyba pierwszy raz, w którym jakakolwiek partia polityczna wierzy sondażom - co powinno cieszyć każdego socjologa. Do tej pory zawsze mówiono, że sondaże kłamią i robione są na specjalne zamówienie. Teraz okazuje się, że niektóre kłamią jakby mniej...

Oskarżanie członków komisji o fałszowanie wyborów może przynieść wiele złego. Póki co bardziej zdenerwowało samych wyborców i zmobilizowało ich do pójścia na wybory, ale długofalowe mówienie o sfałszowanych głosach może przynieść znaczące obniżenie frekwencji wyborczej. Proszę mi wierzyć - nie tego chcą członkowie komisji wyborczych. Dla nas wysoka frekwencja to wartość. Jeśli jednak będzie się nas oskarżać bezpodstawnie, nikt nie będzie chciał wykonywać tej pracy.

Już teraz przekaz jest taki - każdy członek komisji wyborczej potencjalnie fałszuje wybory. Często pracujemy w komisjach w swoich najbliższych sąsiedztwach - później widzimy się z wyborcami, idąc po chleb do sklepu. Łatka "fałszerza" nie pomaga i nie jest miła - i co najważniejsze nie jest prawdziwa. Ale wiadomo, że łatwiej oskarżyć zwykłych ludzi, którzy rzadko zbiorą się na odwagę i pójdą do sądu bronić swych praw, niż pokazać konkretnych odpowiedzialnych pracowników państwowych, których zadaniem było dać nam system komputerowy, który wszystko poprawnie zliczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.