Biedroń w "Kropce nad i": Nie będę sprawdzał, czy w pokojach urzędników wiszą krzyże

- Nie jestem strażnikiem cudzych sumień, nie będę sprawdzał, czy w pokojach urzędniczych wiszą krzyże - mówił w "Kropce nad i" w TVN24 Robert Biedroń. Gość Moniki Olejnik zapewnił też, że nie będzie zdejmował świętych obrazów ani organizował tęczowych parad. - Nie od tego jest prezydent miasta - podkreślił.

- Czy to, że jest pan ateistą będzie oznaczało, że będzie pan usuwał krzyże czy też zdejmował święte obrazki wiszące w Ratuszu? - pytała Roberta Biedronia Monika Olejnik. - Jaką ja mam legitymację moralną, żeby takie rzeczy robić? Nie jestem strażnikiem cudzych sumień i nie będę chodził po pokojach urzędniczych i sprawdzał, czy tam wiszą krzyże. Nie od tego jest prezydent miasta. On ma być przede wszystkim dobrym gospodarzem i zarządzać miastem, a nie ograniczać wolność religijną - tłumaczył nowo wybrany prezydent Słupska.

Biedroń podkreślił jednak, że będzie przestrzegał rozdziału Kościoła od państwa, a także odnosił się z równym szacunkiem do przedstawicieli wszystkich wyznań.

Wczorajsze wyniki głosowania komentowała też obecna w studio Marzena Wróbel. - Na pewno będzie nam brakowało pana posła w Sejmie. Ale nie ukrywam, że ja się trochę obawiam o Słupsk; nie ukrywam, że chciałabym mieć pewność, że pan nie będzie seksedukatorów wprowadzał do szkół albo robił tęczowych manifestacji. Bo jeśli tak będzie, to ja z całą pewnością do Słupska przyjadę i zrobię jakąś kontrmanifestację. Wtedy się spotkamy - żartowała.

- Państwo tego nie wiecie, ale pani Wróbel jest moją ulubioną posłanką i darzę ją ogromnym sentymentem i sympatią - śmiał się Biedroń. Marzę o tym, żeby przyjechała do Słupska, ale oczywiście nie będzie żadnych tęczowych manifestacji. Nie od tego jest prezydent, żeby organizować takie pochody. Ale będę o pani pamiętał, gdyby to się miało zmienić - zapewnił.

"Apeluję do pana Kaczyńskiego, aby nie próbował podpalać Polski"

Monika Olejnik pytała też o zarzuty ws. ważności wyborów samorządowych, które zdaniem polityków PiS zostały sfałszowane.

- Tego oczywiście nie wiem, ale sama złożyłam protest wyborczy do sądu okręgowego - mówiła Marzena Wróbel. Posłanka opowiadała, że jedna z kandydatek z jej listy zgłosiła jej, że wynik, który zobaczyła w komisji oznacza, że nie tylko nie głosowała sama na siebie, ale też nie głosowali na nią członkowie jej rodziny czy przyjaciele. - To było bardzo nieprawdopodobne, więc złożyliśmy stosowny protest. Z tego co słyszę, takich protestów jest w Polsce bardzo, bardzo dużo i ta sytuacja jest niezwykle niepokojąca - zaznaczyła i dodała, że jest skłonna przyznać rację Jarosławowi Kaczyńskiemu, by rozpisać nowe wybory.

Innego zdania był Biedroń, który przekonywał, że bycie liderem opozycji zobowiązuje. - Trzeba ważyć słowa. Kiedy mówi się o fałszowaniu wyborów, to to jest bardzo poważne oskarżenie. Nie warto artykułować takich słów, szczególnie że łatwo wtedy można doprowadzić do kolejnego konfliktu i wojny polsko-polskiej. Apeluję do pana Kaczyńskiego, aby nie próbował podpalać Polski - mówił.

Biedroń: Nie wierzę, że rodziny PSL rozmnożyły się tak bardzo

Prezydent Słupska zgodził się jednak z posłanką, że wynik PSL jest co najmniej zaskakujący, a wynikom wyborów towarzyszą pewne niejasności. - Cudów nie ma. Wiem, że PSL całkiem nieźle sobie radzi i jest umocowany w wielu spółkach, ale nie wierzę, że rodziny tego ugrupowania rozmnożyły się tak bardzo, by zagłosować aż tak gremialnie - mówił Biedroń.

Jego zdaniem taki wynik nie jest jednak efektem sfałszowania wyborów, a nieścisłości i bałaganu podczas przeprowadzania wyborów. Biedroń sugerował, że wyborcom kłopoty mogła sprawić książeczka i nieprecyzyjne instrukcje dotyczące tego, jak mają oddać głos.

Podobnego zdania była Marzena Wróbel. - Trzy razy nadzorowałam wybory na Ukrainie i tam mechanizmy były znacznie bardziej bezpieczne. Tam w lokalach wyborczych wszędzie były kamery - podkreśliła.

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.